To po prostu skandal, że głęboki emeryt nie mógł znaleźć czasu przed wieczerzą wigilijną na wyjście naprzeciw tej starej polskiej tradycji i na skreślenie świątecznych życzeń. Czynię to więc w pierwszej wolnej chwili, bo nie wyobrażam sobie, żeby tego nie uczynić.
Życzę więc wszystkim moim licznym przyjaciołom i znajomym z różnych życiowych ścieżek, w szczególności tej ostatniej, „ulicznego szlaku” – ale również przecież sobie, żeby świat wyszedł w nadchodzącym roku z turbulencji, w jakie wpadł; żeby wrócił na wyznaczoną mu „od zawsze” drogę wiodącą ku pogłębianej świadomości, że jesteśmy jedną, ludzką rodziną, że wolność i szacunek dla godności – to niezbywalne prawa każdej istoty ludzkiej. A w przełożeniu na współczesne realia, to przecież nic innego, jak kurs na demokrację i rządy prawa i na wzrastające poczucie odpowiedzialności za stan naszej niepowtarzalnej w swoim pięknie i różnorodności planety.
Mój kraj, przecież mi najbliższy, znalazł się – niestety – w apogeum tych turbulencji, ale jest on tylko niewielką cząstką tej rozedrganej rzeczywistości i sam z tych wstrząsów nie wyjdzie. Może jednak zrobić wiele, żeby świat – choćby ten mu najbliższy, Europa – powrócił na wyznaczony mu kurs; może dołączyć do jednoczących się sił, które z turbulencji wyprowadzają. Życzę więc wszystkim moim rodakom, żeby przebudzili się z somnambulicznego snu – jeśli wciąż w nim tkwią – i opowiedzieli się w nadchodzących wyborach za podstawowymi wartościami, których deficyt jest przyczyną chwilowych rozedrgań: za wolnością, za dominacją prawa w przestrzeni publicznej, za szacunkiem dla godności ludzkiej i swobód obywatelskich, za równością szans, za międzyludzką solidarnością, za świeckim państwem z zachowaniem szacunku dla wierzących i niewierzących. Żeby w nadchodzącym roku zdobyli się nie tylko na odwagę protestu przeciwko złu, ale też na mądrość, by obalać dzielące nas mury. Żeby udźwignęli wyzwanie i wznieśli się ponad urazy. Żeby – przy zachowaniu szacunku dla wszelkiej różnorodności – otworzyli się na drugiego człowieka, zaakceptowali z jednej strony jego pragnienie wolności, z drugiej – jego potrzebę sięgania do tradycji. Żeby sprostali wyzwaniu stworzenia przestrzeni dla spełnienia się polskich nadziei (a przecież przesłaniem tych Świąt jest właśnie nadzieja) na lepszą Polskę – bo przecież takie pragnienie tkwi w nas wszystkich, po różnych stronach dzielących nas barykad.
No, a kiedy już złożyłem te życzenia, głęboko tkwiące mi gdzieś z tyłu głowy, przechodzę do bardzo osobistego podsumowania minionego roku. I chcę powiedzieć, że przyniósł mi on tyle adresowanej do mnie ludzkiej życzliwości i ciepła, którym czuję się otulony, że odrzucam wszelkie życzenia typu „żebyś był bogaty”, bo bardziej ubogaconym niż tak, jak się czuję, chyba już być nie sposób. A im więcej czuję tej życzliwości, tym bardziej mnie ona zobowiązuje. Ale są też i drobne zadry, które pragnę z siebie wyrzucić, żeby dłużej nie kłuły.
Jedna związana jest z moją mimowolną „przygodą z panną Krysią” i jej twitterowym wpisem ze mną w tle, która odbiła się internetowym echem. Wśród komentarzy na ten temat znalazłem wiele takich, które namawiały mnie, żeby „nie odpuszczać”, „dać nauczkę”, żądać prawnej satysfakcji. Przez pewien czas bliski byłem tej myśli, poruszony przede wszystkim tym, że w twitterowej wypowiedzi obrażona była nazwana „śmieciem” Konstytucja. Przed podjęciem decyzji postanowiłem jednak sięgnąć po mądrość kilku wspaniałych ludzi, autorytetów, do których ta okoliczność mnie zbliżyła. I po przemyśleniu i wzięciu pod uwagę wszystkich odbytych rozmów zmieniłem zdanie: „odpuściłem” i na drogę prawną nie wszedłem. I proszę teraz o wybaczenie wszystkich tych, których tą decyzją zawiodłem, ale chcę też powiedzieć, co o takiej decyzji przesądziło.
Wejście na drogę prawną spowodowałoby niewątpliwie falę internetowego „hejtu” pod moim adresem (grzebanie w jakże długim życiorysie, podłą narrację), co przecież emocjonalnie nie pozostawałoby bez skutków – trzeba by tu i ówdzie reagować, odkłamywać, jakoś się przed „hejtem” bronić. Ponadto wyobrażam sobie już te dziennikarskie telefony z prośbą o komentarz i te spływające z instancji sądowych dokumenty – orzeczenia, wyroki (trudno przewidzieć „w którą stronę”, zależałoby to od wyznaczonych sędziowskich składów), uzasadnienia, również przecież pobudzające emocje; trzeba by się w tym wszystkim grzebać przez wiele miesięcy, bo z chwilą wszczęcia procedury należałoby ją doprowadzić do końca, kto wie, czy nie skończyłoby się na Sądzie Najwyższym. A niezależnie od emocji, ileż by to pochłonęło czasu. W zamian można byłoby oczekiwać – przy wygranej sprawie – skreślonego gdzieś drobnym drukiem słowa „przepraszam” i niewielkiej sumy wpłaconej na WOŚP. A czas jest teraz przecież na wagę złota i warto go przeznaczyć na tę „walkę o wszystko” – na sukces opozycji przy europejskiej i parlamentarnej urnie wyborczej. Więc odpuściłem. Za co rozczarowanych – być może – taką moją decyzją solennie przepraszam i proszę o zrozumienie.
Inna zadra – to wielokrotnie powtarzające się publicznie określenie przy moim nazwisku „założyciel Amnesty International w Polsce”. Potraktował bym to może jako nie warte prostowania medialne nadużycie (czego w przestrzeni publicznej wiele) gdyby nie poczucie, że wyrządza to krzywdę grupie wspaniałych ludzi, z którymi przed ponad ćwierć wiekiem miałem zaszczyt być zaprzyjaźniony, i gdyby ten „założyciel” nie ukazał się w mediach o szerokim zasięgu (GW, wp). Zatem prostuję. I sięgam do wspomnień. A było tak:
Jesień 1989: radość z odzyskania suwerenności, granice Polski wreszcie na oścież otwarte. Do Warszawy przybywa emisariusz Międzynarodowego Sekretariatu Amnesty International Garreth Davies, organizuje spotkanie w Hotelu Forum (dzisiaj Novotel): chce pogratulować byłym polskim więźniom sumienia, w których obronie AI występowała w początkach lat 80-tych, ale też zaapelować do nich o powołanie w wolnej Polsce struktury AI w geście rewanżu za międzynarodowe wsparcie i o kreowanie tego niepowtarzalnego ruchu na rzecz praw człowieka. Spotkanie przebiegło bardzo uroczyście z jednoznacznym poparciem dla rzuconej inicjatywy, tyle tylko, że jej bezpośredni adresaci zasiadali już w nowo powołanym parlamencie (Obywatelski Klub Parlamentarny) i wchodzili właśnie do rządu Tadeusza Mazowieckiego – zajęci byli do głębi trzewi polskimi sprawami i ich entuzjazm nie przekładał się na realne możliwości. Szczęśliwie, byli też na tym spotkaniu, w dalszych rzędach, szeregowi działacze podziemnej „Solidarności” (dotarłem tam też i ja) i to oni, z pełnym poparciem solidarnościowych parlamentarzystów, podjęli pierwsze działania. W Warszawie spotykaliśmy się, przy kuflu piwa, w osiedlowym klubie przy Grójeckiej, w niezapomnianym gronie: dr Iwona Jakubowska – Branicka, Ewa Tomaszewska (dzisiaj aktywna posłanka PiS) z siostrą i szwagrem, Andrzej Dominiczak, była też Ania, której nazwiska nie pamiętam, może ktoś jeszcze. Zaczynaliśmy od pisania amnestyjnych listów w oparciu o przesyłane nam z Londynu przez Garretha pierwsze materiały. Wkrótce dowiedzieliśmy się (via Londyn), że podobne grupy istnieją w Gdańsku i Toruniu. Nawiązaliśmy kontakt. Wiosną 1990 spotkaliśmy się w Warszawie i postanowiliśmy zrobić dalszy krok: powołać – w porozumieniu z Międzynarodowym Sekretariatem – ogólnopolskie Stowarzyszenie Amnesty International. Sprawę wzięła w swoje ręce działająca w Gdańsku mec. Orlikowska – Wrońska, pamiętana jako odważny obrońca Adama Michnika w jego głośnym procesie w 1985. Na pierwszym Walnym Zebraniu powołaliśmy pierwszego prezesa Stowarzyszenia, Małgorzatę Tarasiewicz, działaczkę podziemnej „Wolność i pokój” i międzynarodową działaczkę (do dzisiaj) na rzecz praw kobiet. Wszedłem do zarządu Stowarzyszenia obok wspaniałych gdańskich działaczy – Ani Legan, Maćka Nawrota, jakże wielu nazwisk już nie pamiętam – i pozostawałem w nim przez kolejne 10 lat pełniąc w kolejnej, trzeciej kadencji funkcję jego prezesa.
Tak więc powoływaliśmy „polską Amnesty” kreatywnym wysiłkiem wielu osób zaangażowanych w obronę uniwersalnych praw człowieka na całym świecie, a ja skoncentrowałem swoją działalność na budowaniu tego ruchu w Warszawie i na Mazowszu. To prawda, przez kolejne lata nie było dla mnie nic ważniejszego od tej działalności. Warszawa dawała szanse: tu było najłatwiej zaistnieć w mediach, z czego korzystałem pełnymi garściami, i uzyskiwać bezpośrednie wsparcie życzliwych nam parlamentarzystów. Sięgałem jednak szerzej: po powołaniu Warszawskiego Oddziału Stowarzyszenia (któremu „prezesowałem”) i Warszawskiej Grupy AI – grupy pierwszych autentycznych organizatorów amnestyjnych akcji, moich studentów z SGPiS / SGH, z którymi łączyła mnie wieloletnia działalność w podziemnej „S” i których nie musiałem długo do działań w AI przekonywać – zwróciłem się o wsparcie ruchu AI do wspaniałych członków polskiego PEN: naszym pierwszym amnestyjnym „stolikom”, gdzie zbieraliśmy podpisy pod petycjami, towarzyszyli Artur Międzyrzecki, Julia Hartwig, Jacek Bocheński, Anna Trzeciakowska, jakże wielu innych. Wielkim moim / naszym sukcesem było ukazanie się na czołówce „Gazety Wyborczej”, w 30. rocznicę powstania AI (1991), artykułu poświęconego naszej działalności z przesłaniem jej „naczelnego”, Adama Michnika. W manifestacjach przed ambasadą ChRL – wciąż świeża była pamięć o krwawej masakrze na Placu Tiananmen 4 czerwca 1989, dokładnie w dniu naszych zmieniających Polskę historycznych wyborów – uczestniczyli – obok polityków i intelektualistów – kolejni prezydenci Warszawy, Paweł Piskorski i Marcin Święcicki. Tak, to prawda, działo się, i była to – obok „Solidarności” – moja najpiękniejsza, niezapomniana życiowa przygoda, której poświęcałem przez blisko 15 lat cały mój czas i w którą wkładałem całe serce – ze wszystkimi tego osobistymi konsekwencjami: to nieuniknione. Ale to sprostowanie w odniesieniu do „założyciela” i „pierwszego prezesa” było konieczne. Kiedy już to napisałem – oddycham z ulgą i kłaniam się najpiękniej moim przyjaciołom z tamtych czasów, wspaniałym ludziom, z którymi miałem zaszczyt współtworzyć ruch Amnesty International w Polsce i równie wspaniałym, z którymi przez wiele lat współdziałałem na rzecz obrony praw człowieka w cieszącej się uznaniem w Międzynarodowym Sekretariacie warszawskiej Grupie 2 AI.
Tych zadr byłoby może więcej, ale na tym poprzestanę, a za przydługie może wspominki z przeszłości przepraszam – ci starzy tak mają! I jeszcze raz życzę gorąco wszystkim nam, żeby ten rok przyniósł spełnienie naszych polskich marzeń, nadziei, oczekiwań; żeby starczyło nam determinacji i odważnej rozwagi, by nad tym niezmordowanie pracować. Do siego!